Zagrażają rynkowi, czy go uzupełniają?
Z początku.
Diamenty wyhodowane w laboratoriach przez długi czas były traktowane jako zagrożenie dla diamentów naturalnych. Teraz są coraz bardziej akceptowane. Nie był to proces łatwy.
Rynek diamentów laboratoryjnych przeszedł długą fazę innowacji. Początek, to General Electric i pierwszy syntetyczny diament na początku lat pięćdziesiątych. Musiało upłynąć prawie 20 lat żeby można było ogłosić, że technicznie mamy „sztuczny” diament o jakości klejnotu.
Dopiero teraz.
Dopiero teraz, w ciągu ostatniej dekady, sektor zaczął wchodzić na rynek. Coraz więcej sprzedawców biżuterii, hurtowników i producentów diamentów jest nim zainteresowana.
Pozostaje w dalszym ciągu wiele osób z szeroko pojętego przemysłu jubilerskiego, którzy patrzą na kamienie wyhodowane w laboratorium jak na pariasa w branży.
Ogólnie jednak zmieniło się nastawienie do tego produktu i branża nie uważa go za największe, dla niej, zagrożenie.
Coś się wydarzyło.
W maju 2012 roku Międzynarodowy Instytut Gemologiczny (IGI) wykrył setki syntetycznych diamentów, przekazanych jako naturalne okazy, do jego laboratoriów w Antwerpii i Bombaju. Niedowierzanie i szok.
Szok, bo ujawniono największe do tej pory oszustwo i duża ilość tych kamieni mogła już wejść na rynek. Odkrycie dało mocny sygnał, że sektor syntetyków zaczyna rosnąć w siłę i jego produkcja wzrasta.
Na rynku.
Na rynku zarysował się wyraźny podział na firmy hodujące diamenty w laboratoriach i firmy zajmujące się naturalnymi diamentami.
Główne centra handlu diamentami, w tym Indie, Izrael i Belgia, zakazały stosowania syntetyków na swoich parkietach. Rynek koncentrował się na wykrywaniu „syntetyków”, a De Beers i Gemological Institute of America (GIA) zwietrzyły interes na rynku sprzętu do ich wykrywania.
Ofensywa laboratoriów.
Tymczasem firmy hodujące diamenty przystąpiły do ofensywy marketingowej. Główne przesłanie było takie, że ich produkt jest bardziej ekologiczny, bardziej przyjazny dla naturalnego środowiska.
Diamenty naturalne odpowiedziały. Stowarzyszenie Producentów Diamentów (DPA) uruchomiło w 2015 roku swoją kampanię pod hasłami: „Real Is Rare”. Real Is a Diamond”.
Zacierające się podziały.
Podziały zaczęły się zacierać. Jubilerzy wprowadzili diamenty syntetyczne w kolejną kategorię biżuterii. Jedna z największych hurtowni jubilerskich w USA, Stuller Inc. z siedzibą w Luizjanie, dodała je do swojej listy produktów, diamenty hodowane na początku 2016 roku.
W tamtym czasie analitycy Morgan Stanley sugerowali, że największe zagrożenie ze strony laboratoriów leży na rynku małych kamieni. Przewidywali, że syntetyki zajmą 15% segmentu małych kamieni, co będzie miało negatywny wpływ na ich ceny. Sektor oparł się zagrożeniu, bo ceny w niektórych kategoriach wzrosły w zeszłym roku nawet o 50%.
Na dzisiaj.
Na dzisiaj ten trend może być trudny do utrzymania z powodu sankcji nałożonych na Rosję i wycofania rosyjskich diamentów z handlu. Powstały brak, niedobór może skłonić jubilerów do sięgnięcia po diamenty laboratoryjne żeby tę lukę zapełnić.
Jak wiadomo Alrosa specjalizuje się w mniejszych masach diamentów. To z kolei pokazuje, że rozwój hodowli diamentów może bardziej zaszkodzić Alrosie niż De Beers. Ostatnio uzyskiwane masy diamentów w laboratoriach stawiają i tę tezę pod znakiem zapytania.
Przełom.
Przełomowy moment w branży nastąpił w połowie 2018 roku. Wtedy De Beers zaprezentował swoją markę diamentów laboratoryjnych Lightbox, a Federalna Komisja Handlu (FTC) rozszerzyła swoją definicję „diamentu” o produkty stworzone w laboratorium. Wtedy też komisja zasugerowała, że nie powinno się operować w opisie tych diamentów słowem „syntetyczne”.
Sektor uzyskał aprobatę regulatora rynku i zobaczył zaangażowanie potężnego koncernu na rynku. Zainteresowanie wzrosło. Coraz więcej firm zaczęło włączać je do swoich zasobów.
De Beers pozycjonowała produkt jako zabawny, niedrogi element modnej biżuterii. Ustalił cenę 800 dolarów za karat.
Ciąg dalszy nastąpi.
Na podstawie informacji z diamonds.net napisał Edmund Mrozowski
Zdjęcie zewnętrzne: GIA
Zdjęcie wewnętrzne: Lightbox